O BLOGU
O
czym jest myszką-po-mapie? Najpierw o czym nie jest.
Nie
jest to dziennik podróży, choć mogłabym taki prowadzić, gdzie
moglibyście po raz setny w sieci przeczytać o przemieszczeniu się
z punktu A do B, z kolejnym generalnym opisem miast i miasteczek
mijanych po drodze okraszonym subiektywną oceną.
Nie
jest to też poradnik na temat gdzie, kiedy, jak i za ile pojechać.
Są ludzie bardziej kompetentni w tym względzie. Nie będzie o
plażach, czy wziąć parasol i psa, ani gdzie zjeść tanio i
smacznie.
Nie
będzie to też typowy przewodnik czyli zarysowanie wszystkich
atrakcji danego miejsca, plus garść praktycznych informacji.
Pomysł
na prowadzenie tego bloga wynikł właściwie z tego, że wiedza
prezentowana w przewodnikach papierowych mnie osobiście nigdy nie
zadowalała. Mam czasem wrażenie, że redagują je ludzie, którzy
nigdy nie odwiedzili miejsc, o których piszą, korzystają z
kiepskich źródeł i w rezultacie pozostaje niedosyt. Rozumiem, że
nie da się obszernie pisać o wszystkim i zawrzeć to w rozsądnej
ilości zadrukowanych kartek papieru. Dlatego często przygotowując
się do wyjazdu korzystam z internetu: jest to kopalnia wiedzy,
teksty są często tworzone przez miejscowych - najlepszych
specjalistów w danej dziedzinie, dla których „atrakcja
turystyczna” jest często tuż za płotem. Wbrew pozorom bardzo
trudno dotrzeć do takiej wiedzy. Internet to studnia, która
przyjmie wszystko. Stąd na pęczki „przewodników”,
„poradników”, „praktyczników”. Teksty takie, niekiedy
firmowane przez lokalne władze o zgrozo, dostarczają zdawkowych
wiadomości, niczego nowego nie wnoszą, powielają w kółko ten sam
schemat i w rezultacie tworzą płaski, jednostronny obraz danego
miejsca, a potencjalny turysta od razu wyrabia sobie konkretną
opinię. Przeważnie niesłuszną. Zupełnie tego nie potrafię
pojąć, że portal turystyczny zamiast przyciągać odstrasza.
Czasem jest wręcz odwrotnie: informacyjny overload. Aż oczy bolą.
Jakiś dziwnym trafem ja nadal nie wiem jak bez samochodu się gdzieś
dostać.
Rozkładam
wtedy ręce w geście bezradności, zasiadam przed ekranem i….
jeżdżąc myszką po wirtualnej mapie mozolnie studiuję jak
dojechać, gdzie przystanek, którym szlakiem pójść. Bo któż z
mądrych ludzi na górze traciłby czas na takie rzeczy. Dla mnie
superistotnych. Nikt przecież nie chce by go noc zastała na
szczycie góry. Ot taki detal.
OK, może jestem wymagająca, ale czy nie fajnie by było otworzyć jakiś przewodnik czy stronę i móc zasiąść z kubkiem kawy w dłoni, przeczytać o wszystkich możliwościach i dobrać coś według swoich upodobań i możliwości kondycyjnych? Bo ktoś zrobił wysiłek, żeby zebrać informacje w jednym miejscu. Piszę więc w ten sposób jak sama chciałabym móc czytać. A jak to komuś w czymkolwiek dopomoże, będzie mi miło.
Nie
ukrywam też, że inspirują mnie ludzie. Jak słyszę „To tylko
ruiny. Nie warto tam iść”, krew się we mnie gotuje. Oczywiście
przyjmuję fakt, że nie każdy interesuje się archeologią,
historią, legendami czy turystyką religijną, ale nie mogę być
obojętna wobec „ociężałości” jak nazywam ten stan umysłu. I
był człowiek gdzieś, może nawet zapłacił za bilet wstępu,
pokręcił się, cyknął fotę na Fejsa, i może powiedział
znajomym „byłem tam”. Ale czy wyniósł coś dla siebie?
Myszką-po-mapie to bunt przeciwko pokoleniu niedzielnych turystów.
Mam
świadomość, że ludziom nie chce się czytać. Łatwiej zadać
pytanie na grupie na FB i mieć wszystko podane na tacy. Wybaczcie
szczerość. A ja i tak będę dostarczać szczegółowych danych o
konkretnych miejscach, które nie zostały gdzie indziej zawarte, a
mnie zafascynowały, poruszyły moją wyobraźnię. I tak... będzie
długo i niepopularnie. Wbrew sztuce blogowania. Ten blog jest mój i
dla mnie. Dziecko mojej kreacji.
Chcę
zainspirować chociaż jedną osobę, żeby na turystyczne destynacje
popatrzyła z innej perspektywy, pod innym kątem niż pozostali.
Żeby do Erice nie jechać wyłącznie na ciastka Marii Grammatico,
podziwiać skądinąd fantastyczne widoki czy przejść się główną
ulicą miasteczka. Ile razy można o tym czytać? Do Marsali nie
tylko, żeby napić się marsali. Żeby San Vito Lo Capo nie było
wyłącznie nadmorskim kurortem z rzekomo najpiękniejszą plażą
Sycylii, a Mozia tylko wyspą porośniętą egzotyczną roślinnością.
Będzie o wszystkim tym, co warto zobaczyć na Sycylii, trochę
z innej perspektywy.
Przez
najbliższą erę to będą głównie wpisy o Sycylii. Przyznaję, ta
kraina chwyciła mnie i nie chce puścić. Intryguje mnie także
Polska. Od lat nieustannie trafiam do miejsc jakoś nie po drodze,
poza utartym szlakiem.
Pozdrawiam i polecam się...
Gosia z myszką-po-mapie